Z kijami chodzę przez cały rok, no może ostatni rok tak na pół gwizdka, ale to z racji innych obowiązków.
Moje pierwsze kije , nie uwierzycie ale to buły kije bilardowe odpowiednio "obrobione" na tokarce i dopasowane do mnie , do wzrostu i na końcówkach miały założone gumy (żeby nie stukały)
, następne to pożyczone kije od nart, a dalej już takie prawdziwe. Te swoje kijaszki połamałam na trasie Krynica - Tylicz i musiałam kupić nowe , które służą mi do dziś. Preferuję kije nieskładane, ale składane mają tę zaletę , że wchodzą do walizki.
W moim mieście byłam z koleżanką taką prekursorką nordicu, właściwie to Ona mnie zaraziła spacerami, a później to wspólnie dopingowałyśmy się. Pamiętam jak ludzie odwracali głowy na nasz widok, niejednokrotnie kierowcy czynili tak samo, zabawne to było, wywołuje to uśmiech, a na zaczepki w stylu "a gdzie narty?", odpowiadałyśmy z rozbawieniem, że idziemy szukać.
Fajnie jak ktoś chce troszkę się poruszać , najpierw irytowały mnie te widoki ciągnących za sobą kijki, ale teraz to po prostu nie zwracam na to uwagi
Basia